Przejdź do głównej zawartości

Śmierć filozofa



"Zaraz po bogach słońca przekroczyłem czarną rzekę i spotkałem anioła niosącego światło przy końcu świata, tam gdzie jedynie bagna są tak swobodne by unieść taniec Umierającej Panny Młodej"

Jeżeli ktoś filozofuje młotem to musi się liczyć z tym, że od jego uderzenia rozboli go głowa. Tak też się stało, nieznośny ból odebrał mu władzę nad samym sobą, a wspomniane powyżej narzędzie pozbawiło szansy na pośmiertną wędrówkę. W swoich ostatnich chwilach czuł jednak satysfakcję, chciwie łapiąc powietrze uśmiechał się patrząc w twarz duszności. Był filozofem namiętnym, ostatnim z tego rodzaju, ostatnim mi znanym. Miał prawo zmęczyć się życiem, "myślał" bowiem ten świat dwa razy dłużej niż jego ojciec, nieskończenie wiele razy intensywniej niż reszta świata, sięgnął dna i przekroczył je, a jego myśli do tej pory dobijają się chcąc wyjść na światło dzienne. Resztkami sił podniósł rękę ku górze wskazując miejsce, które tą samą ręką zniszczył. Być może, przez chwilę... Nie, to nie żal wylewał się z jego dłoni, raczej pragnienie dotknięcia swego dzieła. Dotknięcie "niczego". Przecież nigdy nie uciekał przed bogami, a teraz próbował uciec od tego, co tak bardzo kochał. Jego ucieczki i powroty stanowiły jedność, nie wiadomo było gdzie zaczyna się jedno a kończy drugie. Chciał by miano "ukrzyżowanego" towarzyszyło mu za życia i po śmierci, czuł się ukrzyżowanym nawet bardziej niż Jezus. Łączyło ich jedno: obaj, sami siebie zaprowadzili na krzyż. Różniło ich znacznie więcej: Jezus przyszedł dać nadzieję zmartwychwstania, on zaś zniszczył jej źródło, zmartwychwstanie zaś potraktował najgorzej jak tylko mógł: widział w nim szansę na powtórzenie swojego czynu w każdym następnym pokoleniu. Dlatego zamiast ukrzyżowanego widziano w nim raczej wampira. To prawda, był obłąkany, lecz szaleństwo należało do tych ekstrawaganckich dodatków, na które stać było nielicznych. Zresztą gdzie jest miara owego szaleństwa? 
Obłąkanymi byli przeważnie ludzie, którzy poznali taką czy inną prawdę i uwierzyli przede wszystkim sobie, zwiedzanie zaś w tym samym czasie kilku różnych rzeczywistości grozi pomieszaniem zmysłów, tak samo jak konfrontowanie swojej prawdy z wieloma innymi. Dlatego ich życie przypominało powieść z wieloma początkami i zakończeniami, w połowie jednego rozdziału przechodzili do innego zostawiając za sobą niedomknięte drzwi. Paradoksalnie, niczego nie kończąc ciągle ku końcowi zmierzali. Nosili go w sobie od początku? Możliwe jest, że niektórzy rodzą się po to by wciąż zaczynać wszystko od nowa i nigdy nie będzie im dane odpocząć po skończonej pracy. Ten "uśmiech" losu przypłacają ciągłym niepokojem, nieustanną depresją, ustawicznym brakiem dobrego humoru (raczej jakiegokolwiek humoru), stale powracającym widmem schizofrenii i wreszcie wychudzoną sylwetką, którą zawdzięczają brakowi apetytu. Radzą sobie z tym poszukując nowych początków czegoś, sami nie wiedząc czego. Stopniowo uzależniają się od tego poczucia tymczasowości a po jakimś czasie staje się ono przyjemnością, [wobec siebie samego można być tylko sadystą]. W tym momencie godzą się nieświadomie z własną rolą, świadomie zaś odbierają to jako życie prawdziwe. Popadają w samozachwyt i mają rację, bowiem intensywność z jaką przeżywają siebie na tym świecie ożywiłaby niejednego Łazarza.
Wampir czy też raczej ukrzyżowany żył ściśle według tego przepisu i chciał umrzeć również według niego. Planować zgon mogą tylko bogowie, szkoda, że najczęściej robią to w odniesieniu do innych. Gdy już sami zdecydują się na własną śmierć czynią innych jej narzędziem. On jednak walczył przez całe życie by to, co boskie stało się synonimem tego, co nieprawdziwe. Dobrze wiedział dokąd prowadzą metafizyczne drzwi, otworzył je, wpuścił trochę powietrza a potem zamknął. Do tej pory czuć ten smród. Okropieństwo!!!
Tuż przed śmiercią znowu poczuł tę woń. To typowe, wszyscy, którzy świadomie przeżywają ostatnie chwile cuchną niemiłosiernie, co gorsza zmuszeni są swym napiętym do granic możliwości zmysłem węchu rozkoszować się zapachem schyłkowości. Jeżeli na krótko przed ostatecznym końcem oczy, które przez całe życie posługiwały się silnie powiększającymi okularami zaczynają postrzegać bez nich każdy najmniejszy szczegół z przeszłości, to jakże trudno znieść zawodzenia żałobników odbierane przez słuch wyostrzony w takim samym stopniu. Potem zaczynają rosnąć włosy i paznokcie. Wyostrzone zmysły, pazury i długa sierść - powrót do źródła?
Gęsty, nieprzyjemny dla niego zapach nie działał bynajmniej usypiająco. W bardzo natrętny sposób nie pozwalał odejść, nie tak szybko, doskonale pełnił role respiratora, dawcy życia i śmierci, który sam decydował o tym, kiedy się wyłączyć. Leżąc pod nim wyczuwał cynizm, kpinę, szyderstwo, wszystko zaś połączone i z nieukrywaną satysfakcją wiszące w powietrzu..., coś na kształt metafizyki. Trup metafizyki, ścierwo zaświatów przybyły chcąc przypomnieć się swojemu prześladowcy. Tańczyły dokoła żywych jeszcze zwłok, wiły się w zachwycie, wykonywały niezrozumiałe gesty jakby chciały zaprosić do wspólnej zabawy. Ich kształt zdawał się prowokować do wyznania winy. Najbardziej okrutne nawrócenie to te zaraz przed śmiercią - myślał. Jest ono zarazem najbardziej szczere i dlatego nie do zniesienia, działo się w nim pomimo niego. Przyjmował ten fakt ze spokojem, zapragnął nawet by to się jeszcze kiedyś powtórzyło, bowiem następna walka o siebie samego byłaby o wiele bardziej dramatyczna.
Czy wyruszyłbyś w drogę wiedząc, że kończy się ona upadkiem? Ukrzyżowałbyś się znowu gdyby boga nie było i zmartwychwstania? [Jeszcze raz i nieskończenie wiele razy. A potem jeszcze raz]

I co mu się przyśniło?

1.Zasnął. Nie było wiadomo czy wygląda bardziej na śpiącego czy raczej na martwego. Wiedział jednak dobrze, że śpi, bowiem drodze do raju, a uważał się być godnym tego zaszczytu, towarzyszą koszmarne sny. Ostatnia, jak się później okazało, senna wizja była urodzajnym polem obsianym nasionami męki...


2.Teraz rozumiał więcej niż przed laty, gdy po raz pierwszy czytał tę książkę. Czuł jakby kolejne wersy i to, co znajdowało się pomiędzy nimi przemawiały do niego i tylko do niego. Jak zwykle w pozycji leżącej przewracał kolejne kartki łykając więcej i więcej, na okładce z wolna
zaczęło pojawiać się jego własne nazwisko. Stał się autorem tego, co czytał a raczej stał się tym, co czytał. W każdym zdaniu odnajdował siebie samego. Nie, jego już nie było... .
3. Śpiący obserwował postać ze snu, wiedział też, że to on jest autorem owej książki, która wzbudziła tak silne przeżycia w czytającym ją młodzieńcu. Przez moment był nawet zadowolony, w zaczytanym kimś dostrzegał własny entuzjazm do słowa pisanego. Śnił dalej ten przyjemny widok, zresztą większość cudownych chwil w życiu doświadczał właśnie podczas snu. Bywało, że latał wysoko w powietrzu na przekór psu łapiącemu za nogawkę jego spodni, chcąc ściągnąć go w dół. Rano, po przebudzeniu, od razu wiedział kim był ten pies. Każdy ma swojego psa. Spotykał się także z papieżem, szedł z nim pod rękę i dyskutował. Nawet swój pierwszy raz przeżywał we śnie, tam też rozmawiał z kobietami, które już do dawna nie funkcjonowały w jego życiu na jawie. Wyjawiały mu tajemnice zarówno te przyjemne jak i nieprzyjemne, o ilu zdradach się dowiedział, o ilu skrytych wielbicielkach. Jednak większość czasu spędzał na boisku grając w piłkę i tylko we śnie przegrana nie była dramatem. Kolejne mecze rozpoczynały się wraz z problemami przez realne "p".
4. Czytający nadal pozostawał w stanie ekstatycznego porozumienia z autorem, totalnego zrozumienia treści, niczym narkoman, którego halucynacje stały się rzeczywistością. Dla śniącego natomiast owa jedność z przedmiotem własnego snu była lustrzanym odbiciem: to, co po prawej odnajdował po lewej, to, co było sensem okazywało się być zaledwie jego cieniem, tam, gdzie umieszczone były konkretne wyrazy teraz toczyła się wielka bitwa, w której znaczenie ponosiło coraz większe straty, interpretacja zaś triumfowała. Armia złożona z prężnie maszerujących domysłów miażdżyła z przerażającą lekkością doborowe oddziały dzielnie walczących prawd, subiektywność starła się z ciężko ranną obiektywnością zadając jej śmiertelne ciosy ostrzem opinii. Przywołana na pomoc przez znaczenie artyleria zdrowego rozsądku szybko została rozbita w pył. Wkrótce pozostało to wszystko, co bez znaczenia. Na polu bitwy defiladowały zwycięskie armie interpretacji, tysiące sztandarów przeróżnych koncepcji, projektów, systemów i ich wódz naczelny "Metafora". Widok był przerażający, zwłaszcza ze ich szyk imitował znaczenie, a wyglądał to tak: "Manichejski obraz świata widzianego poprzez transcendentalną analizę fenomenologiczną ujętą a priori, która stanowi emergentną siłę pragmatycznego semipanteizmu konstytuującą teoretyczną podstawę wszelkiej epistemologii immanentnie związanej z hilemorfizmem imperatywu kategorycznego w kontekście postulatów praktycznego rozumu ujętego w hipotetyczną formułę maksymy falsyfikowanej poprzez zastosowanie ontologicznego dowodu z przygodności bytu dającego intuicyjne przeświadczenie o istnieniu esencji poprzedzającej egzystencję, która ze swej strony antycypuje emanujący zgodnie z prawem entropii absolut będący istotą oglądu ejdetycznego bądź też idealistyczną wersją konceptualizmu identycznego z antyindukcjonizmem metodologicznego anarchizmu". Oto szyk armii metafory! Oto koszmar śniony w drodze do raju! Oto pokonane znaczenie!
5. Nie pocił się, nie miał drgawek, jednak chciał jak najszybciej przerwać ten sen. Stopniowo odzyskiwał świadomość błogosławiąc męki zwiastujące powracający wgląd w rzeczywistość. Błogosławił je tym bardziej, że lada chwila spodziewał się wydać ostatnie tchnienie. Jego twarz wyrażała zdziwienie. Największe rozczarowanie, które spodziewał się przeżyć po swojej śmierci miało nastąpić jak mniemał w chwili, pisząc przewrotnie, stwierdzenia braku jakichkolwiek zaświatów, jakiegokolwiek boga czy choć jakiejś jego namiastki w kształcie samo-myślącej się myśli. Tymczasem właśnie teraz jeszcze za życia rozczarowały go własne sny. Zawsze traktował je jako przenośnie życia codziennego, które po odpowiedniej obróbce można było przyłożyć do rzeczywistości jak foremkę i odlać w niej kształt świata. Tym razem wydawało mu się, że sen o "czytającym" był wypartą przez niego prawdą niewymagającą dodatkowych zabiegów, to, czego obawiał się przez całe życie znalazło swoje ujście w marzeniu sennym. Niestety najbardziej realne jest to, co napawa nas lękiem, paradoksy, zło, cierpienie i koszmarne sny. Koszmar "czytającego" był jednym z trzech rodzajów dramatu jakie mogą dotknąć filozofa. Dramat pierwszy, gdy go zrozumieją, dramat drugi gdy go nie zrozumieją, dramat trzeci gdy wydaje im się, że go zrozumieli. We śnie wszystkie trzy jednocześnie stały się jego udziałem: "czytający" nie zrozumiawszy, zrozumiał i tylko myślał, że zrozumiał nie rozumiejąc niczego. Ot taka sobie dialektyka.
6. "Nigdy nie należy czytać by znaleźć odpowiedzi, lecz po to by móc postawić nowe pytania". "Nigdy nie należy starać się zrozumieć; sens znajduje się w świecie, nie w książkach" "Częściej niż marne książki zdarzają się marni czytelnicy" "Bardziej godne szacunku są książki kradzione niż kupione, zniszczone niż ładne i nietknięte. Tam gdzie kurz tam i biblioteka" "Wszystko to dotyczy także najświętszych ksiąg ludzkości, a może zwłaszcza ich."

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Super homo?

Super homo? Bóg umarł: niechże za naszą wolą nadczłowiek teraz żyje". Cóż za złowrogie słowa! Kto kryje się za tym apokaliptycznym obwieszczeniem? Fryderyk Nietzsche, chyba jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci filozofii współczesnej. Kim był - filozofem, psychologiem, antychrystem? - jak wskazuje tytuł książki Waltera Kaufmanna (Nietzsche. Filozof, psycholog, antychryst.). Dla jednych filozofem posługującym się młotem i młotem tym rozbijającym największe świętości, obnażając ich obłudę, dla innych antychrystem - mordercą boga i niszczycielem wszelkich wartości, człowiekiem dotkniętym obłędem, którego filozofia jest wyrazem tegoż. Rozbieżność opinii jest ogromna, potęguje ją aforystyczna forma wypowiedzi Nietzschego - nigdy jednoznaczna, nasuwająca wiele rozwiązań. Nie bez wpływu na sposób postrzegania autora "Woli mocy" jest także późniejsza recepcja jego dzieł przez niemieckich nazistów, w czym niemały wkład miała siostra Nietzschego, a także, co mniej zna...

Geneza

Twórczość Fryderyka Nietzschego jest procesem, w trakcie którego próbuje on postawić diagnozę kondycji człowieka umiejscowionego pośrodku świata. Diagnoza ta będąca wynikiem filozoficzno - psychologicznych rozważań ma swoje źródło w dość ambiwalentnych odczuciach, jakie autor "Zaratustry" żywił wobec istoty ludzkiej. Autentyczna troska i niemal nienawiść, odraza i żywe zainteresowanie. Nietzsche obawiał się, że "...zwierzęta uważają człowieka za istotę sobie równą, która sposobem bardzo niebezpiecznym straciła zdrowy rozum zwierzęcy - za zwierzę niespełna rozumu, za śmiejące się zwierzę, za płaczące zwierzę, za nieszczęsne zwierzę" 1 Miłość ku ludziom była zarazem pogardą dla nich, dla tego wszystkiego, co małe i niskie w obiekcie miłości. I właśnie koncepcja nadczłowieka miała być receptą a raczej w rozumieniu Nietzschego próbą przywrócenia człowiekowi jego samego. Zanim przejdziemy do omówienia pierwszego z wymienionych zagadnień a więc ...